Oddycham.
Wciągam kino hiszpańskie. O tak:
Bo zaczął się:
Na razie kiepsko trafiam, ale jestem w takim nastroju, że nic mi nie przeszkadza, byle grało, mówiło i absorbowało. Jak nie absorbuje, to nawet lepiej, bo skupianie się na tym, żeby znaleźć coś, co jednak zaabsorbuje, jest cholernie angażujące. Jednym słowem - jestem widzem idealnym. Każdy szit, który zobaczę, łyknę bez popicia.
A ja jeno Almodovara znam... I kino hiszpańskie dla mnie = Almodovar, nic więcej.
OdpowiedzUsuńPoznaj Iglesię. Iglesia jest genialny, a już zwłaszcza jego "Hiszpański cyrk"!
UsuńPoczytaju. Tylko już wiem, że takie rzeczy będę oglądać sama, bo chłopinę mam prostą (strzelaniny, wybuchy i ogólnie rozpierducha), więc nie zdzierży takich filmów. O Almodovarze nawet nie chciał słyszeć ;)))
UsuńW "Hiszpańskim cyrku" jest rozpierducha i klaun-morderca!
UsuńNamawiała, namawiała i namówiła!
Usuń