czkavka

wtorek, 30 kwietnia 2013

47/365

Żyję długo i szczęśliwie aż do poniedziałku. Odsypiam, rozliczam PIT i toczę wokół gospodarskim okiem. Potknęłam się o dywan - perełkę, cacuszko, oryginał z lat 80., mejd in turkej. Ktoś go nieopatrznie wrzucił na podłogę przy wprowadzce 7 lat temu i tak już został. A poszedł won! Do skansenu w zsypie! Ale w związku z tym, że parkiet jest mniej więcej w takiej kondycji jak ja po zimie, to trzeba nas czymś przysłonić. Wydłubałam kota z sofy i analizuję maść. Kota, sofy i przyszłego dywanu. Właściwie sofa już od dawna wymieszała się z kotem, więc wystarczy dopasować dywan.

Jakieś sugestie? 
Poniżej wzornik: 



niedziela, 28 kwietnia 2013

45/365

"Wielki ruch, wielki handel, wielki pieniądz" - marzy Halpner w "Ziemi obiecanej". A jak wielki pieniądz, to i wielkie księgi rachunkowe...



I właśnie w takich okolicznościach uczą mnie, jak się je prowadzi

Uwaga - wbrew pozorom to nie Łódź





Nadal nie dowierzam, że to się dzieje. 

A poniżej jeden z moich ulubionych fragmentów "Ziemi obiecanej" (reż. A. Wajda) - idealnie oddaje czasy, w których kładziono podwaliny i pod polską gospodarkę, i pod budowle ze zdjęć*.


*powstały w latach 1886-1888. Zachowane w doskonałym stanie, no, może poza budynkiem, w którym kiedyś przechowywano... gaz.


P.S. Jeszcze tylko jeden dzień... kilkanaście godzin...





sobota, 27 kwietnia 2013

44/365

Sezon rowerowy rozpoczął się na dobre...







P.S. Sztafeta powoli dobiega końca. Właściwie jeszcze tylko dwa dni... Potem przez 24 godziny będę spać, a przez następną dobę oswajać się z myślą, że nie pracuję, ani nie siedzę na zajęciach. Mogę za to czytać, oglądać filmy, pić wino w plenerze, robić zdjęcia i opierdalać się na całego. 
Przeraża mnie to i nie mam pojęcia jak się w tym odnaleźć. Na wszelki wypadek przygotuję sobie jakiś Excel do wypełnienia, żeby się uspokoić, gdybym się zachłysnęła świeżym powietrzem.

piątek, 26 kwietnia 2013

43/365

Karmię czas nadgodzinami i naddniami - mętnieje, opada, z wolnego fermentuje w bezwolny. W życiu pozapracowym zalągł się bezruch. Zamówiłam deratyzację, ale nie mieli wolnych terminów. Dadzą znać koło wtorku, może coś ruszy.


środa, 24 kwietnia 2013

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

39/365

298 minut z Eisensteinem. Czołgam się z zachwytu i zmęczenia.

Więcej, jak odeśpię.

"Spisek bojarów" - szybuje na szczyt mojej listy filmów bez których nie wyobrażam sobie kina.

niedziela, 21 kwietnia 2013

38/365

Od kilku dni jestem uczestnikiem, trenerem i widzem biegu ze sztafetą. Przekazuję i przejmuję, przejmuję i przekazuję, jestem wszędzie i mam moc!
Oraz ledwo żyję.

Dzień 6.

Wrażenia po pierwszym dniu z rachunkowością:
Wśród przyszłych księgowych jest stanowczo za dużo kobiet = długie kolejki do wuce.

Dzień 7.

Wrażenia po drugim dniu:
Jezusmariapeszek. Jak ja jutro wstanę do roboty...

A jak się czuję na kursie? Mniej więcej tak, jak wtedy, gdy wsłuchuję się w słowa tej piosenki:

piątek, 19 kwietnia 2013

36/365


Są miejsca, w których nie oszczędza się nawet Jacka En.



Mój przedprzedostatni dentysta nosił ksywkę "Rzeźnik". Znajomi tak o mnie mówią, pochwalił się wyciągając igłę z mojego dziąsła. Wyciągał równie niechętnie, jak wkładał. Jeśli Panią znieczulę, to skąd mam wiedzieć, czy przypadkiem nie trafię na nerw? Proszę mi opowiedzieć coś o sobie. A prawda, nie może Pani mówić. W takim razie ja Pani zaśpiewam. Wyyyyymyśliłem cię nooocą przy blasku świeeeec!!! 
Od tej pory mój strach ma głos Ireny Jarockiej.

Dopisek z niedzieli wieczorem:

Ząb nadal odstawia tani melodramat. W środę kontynuacja leczenia. Kontynuacja dentystki - nie.

czwartek, 18 kwietnia 2013

35/365



Tę piosenkę dedykuję naszym Audytorom. 
Szanowni Państwo, jestem wielbicielką Państwa zapału.

wtorek, 16 kwietnia 2013

33/365

Po mojej głowie krążą niemieckie torpedy tropiące rycerzy Henryka V. Henryk V odwraca się, daje torpedzie w twarz, a wtedy ona zsuwa się z konia do oceanu.

Tak jakoś ostatnio mam wrażenie, że moje uczucie do kina nabiera autodestrukcyjnego rozmachu. 

Film angielski podczas wojny... 6 godzin snu... Laurence Olivier... telefon od audytora... niszczyciel „Torrin"... ohydne chińskie truskawki w warzywniaku... Kenneth Branagh... egzamin znajomej...

Pójdę już dziś spać. Dobranoc.


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

32/365

Lepsze jest wrogiem dobrego.

Wydaje się Wam, że zasoby Waszych komputerów są chronione? Że możecie spać spokojnie?
Error!
Bo spece od komunikacji marketingowej nie śpią. Niby od niechcenia, mimochodem, no prawie, że wbrew sobie, dodają do programu antywirusowego bezpłatną funkcję "Popraw wydajność". Nie urodziłeś się wczoraj i jesteś marketing nindżą, ale dajesz się prowadzić za rękę jak dziecko.
Poprawiasz.
I już po chwili antywirus wypluwa Ci raport: ponad 800 błędów, które wpływają na stabilność systemu oraz Twoją.
Chwiejecie się w posadach i nerwowo rozglądacie za wsparciem. 
Jest! Zielone pole, trochę niżej - "Pobierz nową wersję czegośtam, aby jednorazowo, bezpłatnie usunąć błędy lub zakup roczną licencję na blablablabla..."
Pobierasz, przecież nie jesteś frajerem, żeby kupować antywirusa w worku, i... Twój komputer traci łączność z Tobą i resztą wszechświata oraz zaczyna żyć własnym życiem.

Kilka wyłączeń i odłączeń później bierzesz maczetę i wyrąbujesz w panelu sterowania połowę programów z których (nie) korzystasz oraz instalujesz zupełnie inny system antywirusowy.

Na razie działa.


sobota, 13 kwietnia 2013

czwartek, 11 kwietnia 2013

28/365

Ten kawałek mówi mi więcej o naturze wojny niż żółte paski na ekranie serwisów informacyjnych.



Najbardziej daje w pysk refren:
  
W Bagdadzie wszystko dobrze. Dobrze. Dobrze. 
W Bagdadzie wszystko dobrze. Dobrze. Dobrze.
Dooooobrzeee...[1]

Nadlatują samoloty, nacierają czołgi, ale tam wszystko spaaaakojnaaaa.[2]

Wojna może być pojęciem abstrakcyjnym i bezpiecznym - wystarczy o niej nie myśleć albo myśleć z ironicznym dystansem.
Ale nie dla wszystkich.

Na pewno nie dla Krzysztofa Millera, który obejrzał swoim aparatem tyle wojen, że w pewnym momencie przestał je liczyć. I właśnie z tej niepoliczalności wziął się symboliczny tytuł jego książki: Trzynaście wojen i jedna.
Trzynaście, bo trzynaście to pechowa liczba. Było tylko dwunastu apostołów, w niektórych hotelach nie ma trzynastego piętra. No, trzynastka jest pechowa i już. 
A ta jedna? To prywatna wojna, którą wygrał sam ze sobą, min. lecząc się w klinice stresu bojowego.


Untitled

Nie zdążyłam przeczytać, chociaż tekst mam od jakiegoś czasu. Nie da się naraz. Trzeba dawkować. Nie ma czasu na oswojenie się, raz dwa i jesteś w centrum akcji, kulisz się razem z narratorem pod rozbitą witryną. A serie sieką.

To książka, która jest uzupełnieniem znajdujących się w niej doskonałych zdjęć, ale pan Krzysztof macha ręką i mówi, że obraz znaczy więcej niż tysiąc słów, no bo lepiej chyba oglądać Bitwę pod Grunwaldem niż czytać jej opis, nie?

To książka, która jest także historią bólu. Zapisem emocji i dystansu. 
Oraz dokumentacją braku przygotowania do zapisywania wojny.

A że wulgaryzmy? No, są. Pewnie byłoby więcej, ale wydawca krakowski, a oni tam są mnie liberalni pod tym względem niż Warszawa.

Siedzimy we Wrzeniu Świata. Oglądamy zdjęcia z prywatnego archiwum pana Krzysztofa, czyli zrobione TAM. Tak, wiem, że w dobie aparatów cyfrowych zdjęcie z przenośnej pamięci to nie to samo, co negatyw.

I słuchamy. Obóz czeczeńskich uchodźców w Osetii. Małe dzieci uczą się w namiocie grać na pianinie. Dla mnie to była masakra, zwłaszcza, że ubiegły rok to był rok chopinowski.



Dobrze, że powstają  takie książki. Źle, że istniały i istnieją przyczyny ich powstania. Ale, jak mówi katolikos Wazgen I, jeden z bohaterów Dobrego miejsca do umierania W. Jagielskiego[3]: Każdej wojny można uniknąć. Wojna tkwi w każdym z nas, w naszej pogardzie wobec innych, niecierpliwości wobec cudzych poglądów. [4]


Untitled



Untitled





[1]
Здесь мир огнём объят, Джихад, система ГРАД,
И умер Арафат, спокоен лишь Багдад.

В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
Спокойно на х…
Великанах!

Взлетели самолёты и танки уж горят
Давай йо, давай йо, батяня Багдад.

В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
Спокойно на х…
Великанах!

В Багдаде всё спокойно, спокойно спит страна,
Идёт война народная, священная война.

В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
В Багдаде всё спокойно, спокойно, спокойно.
Спокойно на х…
Великанах!


[2] Chłopaki z Leningradu nieźle go wykręcili, bo oryginał wygląda tak: 

 

[3] Pan Wojciech Jagielski, który towarzyszył panu Krzysztofowi podczas niejednej wojny, również pojawił się na spotkaniu.

[4] [w:] Dobre miejsce do umierania, W. Jagielski, s. 356, Warszawa 2008

środa, 10 kwietnia 2013

27/365

Do dziarskiego marszu to mi sporo zabrakło. Podciągnęłabym to raczej pod pełznięcie.
Okopałam się za biurkiem i zaczęłam czekać.
Audyt niedbale machnął bazooką i zamilkł.
Pozbierałam szczątki i pogroziłam piąstką.

I to by było tyle na dziś w tej kwestii.

A potem było potem.
Czyli regeneracja.

Zbieranie rozproszonych komórek nerwowych i odbudowa wypatroszonych synaps, czyli wieczór we Wrzeniu Świata. 
Untitled

Wrzenie Świata to miejsce, które składa się z książek non-fiction (wyłącznie takich), przyzwoitej kawy i czytających. Odpowiedzialni za wykrojenie tego rodzaju przestrzeni na mapie Warszawy są: Paweł Goźliński, Mariusz Szczygieł i Wojciech Tochman.
Oprócz Wrzenia wykroili również InstytutR, który skupia tych, którzy chcą poznać i zrozumieć drugiego człowieka i dokonują tej wiwisekcji za pomocą reportażu.

W ciągu roku Instytut organizuje we Wrzeniu kilkadziesiąt spotkań autorskich. Weszło mi w nawyk sprawdzanie pod koniec miesiąca, na co rezerwować sobie wieczory w następnym. To niezła okazja, żeby posłuchać o kulisach powstawania reportażu albo biografii od której człowiek nie mógł się oderwać i np. przejeżdżał swój przystanek. To też dobry moment, żeby bezpośrednio dopytać autora o to, co poruszyło/zafrapowało/zirytowało. Albo po prostu posączyć wino lub kawę i posłuchać co ciekawego mają do powiedzenia inni. Zazwyczaj spotkania zaczynają się koło 19:00 i trwają półtorej godziny, dwie, dwie i pół... zależy na ile temat poniesie publiczność, gości i prowadzących spotkanie.

Nie zawsze udaje mi się przeczytać książkę, wokół której toczy się rozmowa, ale macham na to ręką: przeczytam później - posłucham dziś.

Dziś też machnęłam, bo "Południe" Andrzeja Muszyńskiego kupiłam dopiero wczoraj.
Ale już wiem, że chcę przeczytać i to chcę jak diabli.
Po pierwsze dlatego, że zaintrygował mnie temat - skrzyżowanie przestrzeni kulturowej i mentalnej z geograficzną.
A po drugie - ujęła mnie osoba pana Andrzeja. Szalenie skromny i powściągliwy - mówi dokładnie tyle, ile uznaje, że warto powiedzieć. Jest krótko i na temat - za to jak!

Poniżej partyzanckie zdjęcie - jakoś mi głupio machać telefonem w trakcie spotkania...

Untitled


Kwintesencja wieczoru: przez tłum usadzony wokół stołu, gdzie siedzi pan Andrzej i prowadząca spotkanie - Agnieszka Wójcińska, przedziera się ciemnoskóry nieznajomy. Prowadząca i autor milkną, a nieznajomy nachyla się do p. Agnieszki i zaczyna coś jej szeptać. Pan Andrzej uprzejmie nasłuchuje, tłum się dezorientuje, wszyscy czekają na ciąg dalszy. Nieznajomy kończy równie gwałtownie, jak zaczął, odwraca się, uśmiecha do publiczności i mówi: Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać. Jestem Pigmej z Gujany. I wychodzi.

Południe w czystej postaci.


A na dobranoc coś, co posieka Wam mózg. Mój ukochany teledysk - prosto z Afryki: Tej południowej :)

 



wtorek, 9 kwietnia 2013

26/365

Czuję się znokautowana. Zmiażdżona. Rozłożona na czynniki pierwsze.
Orson Welles był geniuszem.

To jeden z tych filmów, w którym widz staje się współtwórcą dzieła.
Do kilkukrotnego obejrzenia i przemyślenia.

"Obywatel Kane"

 


Okoliczności, które towarzyszyły jego powstaniu są równie ciekawe, jak fabuła. Ech, to były czasy... 

Nic więcej nie napiszę, bo za 6 i pół godziny powinnam dziarsko maszerować do pracy




poniedziałek, 8 kwietnia 2013

25/365

To była dobra, leniwa niedziela. Skończyłam Dobre miejsce do umierania Wojciecha Jagielskiego, które napisane jest tak doskonale, że nie usunęłabym, ani nie dodała żadnego słowa.

Ogromnie żałuję, że nie wpadło w moje ręce rok temu, kiedy udało mi się na chwilę wrócić do tego, co lubię robić w życiu najbardziej* - do uczenia obcokrajowców języka polskiego. Dostałam czteroosobową grupę: dwie Oksany (Ukraina), Garika (Armenia) i Zwiada (Gruzja). Chyba najpewniej czułam się w kontaktach z Oksanami - wiadomo, Ukraina tuż za rogiem. Armenia kojarzyła mi się z Charlesem Aznavourem i dowcipami o radiu Erewań, a Gruzja głównie z winem.

Ktoś ze znajomych podsunął mi Gaumardżos Anny Dziewit-Meller i Marcina Mellera. Przeczytałam jednym tchem, obejrzałam kolorowe fotki i... niewiele zostało mi w głowie, oprócz uczucia, że fajnie, fajnie, zupełnie jakbym wyskoczyła ze znajomymi na piwko. O Gruzji opowiadali z zacięciem i manierą wędkarzy: Ich Gruzja taaaaaaka była! Miało to sporo wdzięku, ale pozostawiło uczucie niedosytu i malowniczego chaosu. 

Powtórzę - gdyby ktoś mi wtedy podsunął książkę pana Wojciecha!... Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chciałby zrozumieć o co chodzi w kaukaskim kotle. W kotle, bo tam, jak w Makbecie, nadal gotuje się i bulgoce. Warzą się vel ważą losy blisko 70 narodowości wciśniętych pomiędzy góry Kaukazu. Ich współczesność jest dużo bardziej zanurzona w historii niż nasza, i dlatego wystarczy drobny incydent, żeby zawarte rozejmy trafił szlag. Nie sposób zrozumieć mentalności ludzi stamtąd, nie wiedząc czego doświadczył, a często i nadal doświadcza, ich naród.

Armenia i Gruzja nie walczą ze sobą, ale na lekcjach mimowolnie obserwowałam przekomarzania się obu panów. Wiadomo - i jeden, i drugi był przekonany o tym, że jego ojczyzna jest najwspanialsza na świecie, poza tym obaj czuli potrzebę, żeby to zamanifestować. Momentami było naprawdę rozczulająco, np. kiedy pan Garik przekonywał mnie, że Ormianie są najstarszą cywilizacją na świecie, bo na ich świętej górze Ararat** wylądowała Arka Noego. Z takimi faktami trudno polemizować.

Jest już późno, więc zamiast szczegółowo wyliczać, co zachwyciło mnie w książce pana Wojtka wrzucam zdjęcie na którym widać, ile razy coś przykuwało moją uwagę na tyle, żeby zaznaczyć to sobie  kolorową karteczką.

Untitled


* w sensie zawodowym - tj. mam specjalizację glottodydaktyczną, ale, jak większość ludzi w tym kraju, nie pracuję w zawodzie. Pewnie dlatego, kiedy od czasu do czasu jednak mi się to udaje, daje mi to dużo radości i satysfakcji.

** która, nawiasem mówiąc, leży na terenie Turcji.

niedziela, 7 kwietnia 2013

24/365

Co może łączyć nauczycielkę hiszpańskiego, kieszonkowca, młodą ateistkę i Boga? Albo bezdomnego z metra i dwie fotografki? 
Odpowiedź jest równie zaskakująca, co banalna: miłość. 
A jednak właśnie to uczucie pojawia się w większości związków międzyludzkich, które splatają się w codzienność bohaterów filmu "Donoma" w reż. Djinnsa Carrénarda.

Zgodnie z założeniami reżysera [1] można ją rozpatrywać na trzech poziomach:
- miłość jako namiętność (historia nauczycielki) - tu potraktowana jako gra między fascynacją i nienawiścią, drapieżna i dynamiczna;
- miłość codzienna, do kogoś z kim się mieszka i do jego przyzwyczajeń (historia dwójki milczących nieznajomych) - niosąca w sobie pułapkę rutyny;
- miłość metafizyczna (historia ateistki odkrywającej w sobie uczucie do Boga, w którego istnienie nie wierzy ani przed odkryciem, że go kocha, ani po). [2]

Nie ma sensu przytaczać więcej szczegółów fabuły, bo to nie ona jest nerwem filmu. Lepiej pozwolić się pochłonąć obrazom wyczarowanym lomo kamerą. Dynamiczne ujęcia przeplatają się z długimi, między poszczególnymi scenami porozwieszone są zastygające kadry lub zdjęcia robione przez jedną z bohaterek. Jest nostalgicznie, malowniczo i... bardzo, bardzo świeżo. I może właśnie dzięki temu temat związków i miłości zyskał trochę inny wymiar, chociaż wydawałoby się, że w tej materii nie da się już nic odkrywczego powiedzieć.

Wskazówką do interpretacji może być tytuł, który w języku Indian oznacza "Nadszedł dzień".
Wschód słońca pojawia się we wszystkich trzech historiach i symbolizuje zmianę w życiu bohaterów:
- w historii nauczycielki to moment, w którym zdaje sobie ona sprawę, że to co się stało, było złe;
- w historii milczących kochanków świt pomaga im określić czas, który spędzili ze sobą;
- w historii świętej ateistki to właśnie o świcie pojawiają się stygmaty.[3] 

A teraz - uwaga! O "Donomie" krąży legenda, że jest najtańszą produkcją, jaka kiedykolwiek była pokazywana w Cannes [4] - jego budżet zamknął się w kwocie 150 Euro! Skąd ta suma? Reżyser tłumaczy to tym, że była scena, do której bardzo potrzebowałem smoking, a żaden z moich przyjaciół go nie posiadał. Więc kupiłem smoking za 150 Euro, ale tę scenę wycięliśmy i nie weszła do filmu.

Film kręcono przez 3 miesiące, a ekipa techniczna składała się z jednej osoby - reżyser odpowiedzialny był również za dźwięk, i za kamerę. Przez to, że nie mieli na nic pieniędzy, musieli kręcić tylko 4 godziny dziennie, żeby zmieścić się między posiłkami.[5]

Reżyser nie dał aktorom scenariusza, tłumaczył im co mają mniej więcej powiedzieć. Wszystkie próby były filmowane, jeśli dobrze wychodziły, to to właśnie ujęcie znajdowało się w filmie. Jeśli wychodziły źle, to reżyser rozpisywał raz jeszcze scenę, żeby film nie stracił świeżości. Efekt końcowy potwierdza, że improwizacja i spontaniczność wcale nie jest złym rozwiązaniem.

Nie potrafię w myślach oderwać się od tego obrazu, chociaż momentami jest nierówny. Irytuje scena rapowego slamu - mimo ładunku emocji, który ze sobą niesie, jest dla mnie mało wiarygodna i sprawia wrażenie doklejonej na siłę. Intryguje za to postać chorej na białaczkę siostry jednej z bohaterek. Ten wątek średnio pasuje do poziomu rozterek reszty bohaterów i właściwie jest tylko lekko zaznaczony, nie rozwija się. 

Podsumowując - film polecam,  ale ostrożnie. To nie przypadek, że miał swój debiut w Polsce na Nowych Horyzontach. Raczej nie ma szans, żeby trafił do szerokiej publiczności. Za to całkiem możliwe, że trafi jego szerokobudżetowa wersja, którą reżyser zdecydował się nakręcić, gdy został doceniony (czytaj: dofinansowany). Tylko czy remake nadal będzie miał w sobie tyle spontaniczności i uroku?



[1] z rozmowy z Djinnem Carrénardem po pokazie, który odbył się 5 kwietnia 2013, w warszawskim kinie Muranów.

[2] z rozmowy z Djinnem Carrénardem po pokazie, który odbył się 5 kwietnia 2013, w warszawskim kinie Muranów:
- historia nauczycielki jest inspirowana życiem znajomej reżysera, która co prawda nie była nauczycielką, ale miała romans z 16-latkiem. Djinnowi nie udało się przekonać jej, że to niemoralne, choć bardzo się starał.
- historia ateistki naznaczonej stygmatami wywodzi się z tego, że mama Djinna jako dziecko chciała zostać świętą; 
- historia milczących kochanków jest inspirowana osobistymi doświadczeniami i przemyśleniami reżysera. Gdyby ludzie mówili mniej ich związki trwałyby dłużej. 

[3] z rozmowy z Djinnem Carrénardem po pokazie, który odbył się 5 kwietnia 2013, w warszawskim kinie Muranów:

[4] dodam, że jest to film pełnometrażowy - trwa ponad 2 godziny

[5] Carrénard kupił mnie tym tekstem. A potem było jeszcze lepiej! (z rozmowy z Djinnem Carrénardem po pokazie, który odbył się 5 kwietnia 2013, w warszawskim kinie Muranów).
 

sobota, 6 kwietnia 2013

23/365

Wczoraj, czyli w czwartek, ogłoszono pięciu finalistów Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki:

1. William Dalrymple, Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach (Nine lives: in search of the sacred in modern India), z angielskiego przełożyła Saba Litwińska, wyd. Czarne;

2. Wojciech Jagielski, Wypalanie traw, wyd. Znak;

3. Lidia Ostałowska, Bolało jeszcze bardziej, wyd. Czarne;

4. Ed Vulliamy, Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (Amexica: war along the borderline),
z angielskiego przełożył Janusz Ochab, wyd. Czarne;

5. Mariusz Zawadzki, Nowy wspaniały Irak, wyd. W.A.B.


Mierzę siły na zamiary i wiem, że do 17 maja nie zdążę przeczytać wszystkich pięciu, min. dlatego, że mam tylko dwie z wyżej wymienionych. Od kilku miesięcy czekają na swoją kolej, otulone czułym poczuciem winy:

Bolało jeszcze bardziej Lidii Ostałowskiej, bo cenię jej reporterskie ucho (do Cygan to Cygan zdarzyło mi się wracać kilkakrotnie - jest skarbnicą wiedzy o Romach)

Wypalanie traw Wojciecha Jagielskiego, bo bez zbędnej kokieterii - pan Wojciech jest dla mnie najlepszym polskim reportażystą (właśnie kończę fenomenalne Dobre miejsce do umierania)

Jest mi tylko trochę żal, że do finałowej piątki nie zakwalifikowała się książka Colina Thubrona Utracone serce Azji. Co prawda jej też nie czytałam, ale jeżeli jest napisana równie pięknie, jak wydana wcześniej Po Syberii, to jestem ostatnim frajerem, że nie potrafię znaleźć dla niej czasu.

piątek, 5 kwietnia 2013

22/365

Od wczoraj Internet zawiesił się na kawie. Zaczęło się na facebookowej stronie Ruchu Wkurwionych. W ciągu doby post o zawieszaniu i odwieszaniu polubiło ponad 20 tysięcy osób i niemal tyle samo go udostępniło. 

O co chodzi? O to, że siedząc w knajpie i zamawiając kawę dla siebie, możesz kupić dodatkową filiżankę dla kogoś, kogo w danym momencie na nią nie stać. Obsługa "zawiesza" ją na tablicy, a "odwiesić" może każdy, kto wpadnie do knajpy i nie dysponuje gotówką. W roli kawy może wystąpić wszystko to, co podyktuje fantazja nasza i właściciela lokalu. Szczegóły tutaj.

Pomysł narodził się w Neapolu i sprawdził min. we Florencji, Pradze, Lwowie i Moskwie, a do Polski trafił za sprawą mieszkańca Kijowa - Aleksandra Każurina. To, że przyjął się na Wschodzie, nic a nic mnie nie dziwi, bo ludzie, którzy tam żyją, potrafią się otworzyć na innych całymi sobą*. Południowcy też nie byli dla mnie zaskoczeniem - kryzys wydobywa nie tylko ciemne strony ludzkiej natury, ale i te, które odpowiadają za wiele pięknych gestów. Wystarczy odrobina empatii. Nie sądziłam, że polski Internet posiada jej aż tyle.
Przede wszystkim zatroszczono się o:
- wszystkich potencjalnie oszukanych przez właściciela knajpy, pobierającego opłaty za zawieszone kawy, a tak naprawdę wlewającego je do własnej kieszeni;
- wszystkich potencjalnie oszukanych przez personel, który zamiast odwieszać kawę będzie ją oddawał siostrze, przyjaciółce, wujkowi albo psu.
- bezdomnych, którzy nie mają w zwyczaju chadzać po lokalach w których bywają ci, którzy posiadają nadmiar gotówki;
- bezdomnych, którym uda się przypadkiem do takiego lokalu trafić i, którzy z pewnością zostaną z niego usunięci, a to za sprawą woni, którą mają obowiązek roztaczać;
- bezdomnych, którym można kupić bułkę na ulicy, ale nie - taki filantrop musi pokazać się w lokalu;
- personel knajpy, na którym będzie spoczywał dodatkowy obowiązek skreślania "odwieszonych" kaw z tablicy; 
- wydymanego przez wszystkich fiskusa.

Normalnie się wzruszyłam. 
Oraz jestem pod wrażeniem - nie sądziłam, że na malutkie ekspresso za 4 zeta może się rzucić aż tylu potrzebujących (właściciel knajpy, personel, naciągacze, których tak naprawdę stać oraz Urząd Skarbowy). 

Tak się przypadkiem składa, że z zarobionymi przez siebie pieniędzmi mogę robić co chcę, pod warunkiem, że jest to legalne w kraju w którym przebywam. Płacenie za kawę, której nie wypiję, nie jest ścigane prawem.
I tylko jest mi trochę smutno, bo tam gdzie zobaczyłam jeszcze jeden pomysł na to, żeby komuś poprawić samopoczucie = poprawić je i sobie, setki innych zwietrzyły podstęp i teren do nadużyć. 

Trudno z wami żyć, ludzie.



* Miałam okazję dwukrotnie korzystać z takiej gościnności i zaręczam, że gość jest traktowany jak VIP pierwszej kategorii

środa, 3 kwietnia 2013

20/365

Nie rozumiem o co chodzi: o 19:00 jest jasno i leży śnieg. Mam wrażenie, że tornado przedmuchało nasz kraj za koło podbiegunowe i za chwilę zwariuję od nadmiaru martwego światła.

wtorek, 2 kwietnia 2013

19/365

W pracy ciśnienie spada na łeb na szyję. Szkoda, że akurat na moją. Uciekam do parku. Uciekam w najlepsze, gdy nagle staje przede mną...

Untitled

I wtedy zaczynam sobie przypominać w co wkręcił Alicję Biały Królik i zawijam się z powrotem do roboty.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

18/365

Dojechała.

Update - wtorek wieczorem. 

Jechała dość długo. I zgrzytała zębami, bo wzięła sobie na drogę "Severinę" Rodrigo Reya Rosy. Kupiła w chwili słabości - wszędzie biało, a tu z witryny wskoczyło jej do oczu tyle kolorów naraz.


I na przełamywaniu bieli kończą się zalety tej pozycji. Uwaga - dalej będą spoilery.

Z tylnej okładki: Najwybitniejszy pisarz współczesnej Gwatemali. Opowieść o wyzwalającej, a zarazem destrukcyjnej sile miłości. Zagadka kryminalna na tle barwnego obrazu Gwatemali. I już ten marketingowy bełkocik powinien dać mi do myślenia, ale nie, nie dał. Był pociąg, był czas i była "Severina" - zabrałam się za przyswajanie opowieści lirycznej, zagadki, motywu kryminalnego, przemocy i brutalnej rzeczywistości Gwatemalii. Pięć w jednym, head&shoulders współczesnej gwatemalskiej prozy.

Zaczęło się dość przyjemnie - od pewnej księgarni i nawiedzającej ją złodziejki. Narrator wydał mi się dość irytujący, ale postanowiłam dać mu szansę i poobserowować co i dlaczego jest kradzione. Błąd. Narrator uparł się, żeby śledzić kleptomankę, zamiast systematycznie ubywające zbiory. Dzięki informacjom, których dostarczyła mi tylna okładka, zorientowałam się, że za chwilę wybuchnie wyzwalająca a zarazem destrukcyjna siła miłości. Postanowiłam jakoś to przetrwać i poczekać na motyw kryminalny. Pozostałam niewzruszona, gdy narrator zaśmiał się - pustym śmiechem* oraz gdy odkrył, że dwa wiersze, którymi zamknął spotkanie i które udało mi się usłyszeć od początku do końca, wywołały entuzjastyczny aplauz rozentuzjazmowanej publiczności**. Przyznaję - zupełnie niestosownie zarechotałam, kiedy bohatera nachodzi przeczucie, że stary [ojciec ukochanej - dopisek mój] umrze. Wyobraziłem sobie możliwe w takim wypadku korzystne przesunięcie: Ana skupiłaby się wtedy na mnie.*** Ale za to ten fragment przyjęłam z całkowitym zrozumieniem: Nie zgadzała się ze mną co do tego, że jej dziadek w swoim stanie [śpiączki - dopisek mój] raczej nie zauważy, gdzie się znajduje. Nie mieliśmy jednak wyboru. W salonie leżałby zbytnio na widoku****. Konsekwencja jest ważna - należy utrzymać się w przyjętej stylistyce.
Powiem krótko - zagadki kryminalnej się nie doczekałam. Przemoc może i rzeczywiście była - jeśli zapadniecie w śpiączkę wystrzegajcie się plastikowych torebek w rękach waszych krewnych.
Dwie i pół godziny oddane miałkości.
Cholera.

* s. 12
** s. 41
*** s. 78
**** s. 87